Iga Świątek zmiażdżyła rywalki i zdobyła pierwszy trawowy Szlem w historii, ale teraz tnie kalendarz na 2026 – czy niepokonaną Polkę dopada wypalenie?
Iga Świątek właśnie zapisała się w annałach tenisa złotymi zgłoskami. Na Wimbledonie 2025, w finale, który przejdzie do legendy, Polka rozbiła Amerykankę Amandę Anisimovą 6:0, 6:0 w zaledwie 57 minut! To pierwszy
taki wynik w finale Szlema od 1911 roku – historia, która sprawiła, że Centre Court zamarł w podziwie. Dla Igi, królowej mączki, to był triumf na trawie, powierzchni, gdzie wcześniej nigdy nie przekroczyła ćwierćfinału.
Sześć Szlemów w kieszeni, w tym pierwszy trawowy, i Polska ma nową ikonę. Ale co dalej? Po łzach radości na korcie, przyszedł czas na… cięcie kalendarza.
W wywiadzie dla “The Guardian” Iga nie owija w bawełnę: “Chcę odpuścić dwa turnieje w 2026, te, w których gra mi nie szła. Więcej czasu na grind, na szlifowanie techniki”. Jej trener Wim Fissette potwierdza: żadnych
drastycznych zmian, ale mniej startów, by uniknąć wypalenia. Sezon 2025 to 79 meczów, 62 zwycięstwa – imponujące, ale wyczerpujące. Iga marzy o Career Grand Slamie, brakuje jej tylko Australian Open. Czy radykalne cięcie to geniusz, czy znak, że maszyna się grzeje?
Krytycy już szepczą: “Wypalenie? Ona jest nie do zatrzymania!”. Ale pamiętajmy o Serenie czy Nadii – nawet boginie potrzebują oddechu. Dla nas, kibiców, to obietnica: lepsza, głodniejsza Iga w 2026. Z plaż
Mauritiusa wraca feniks, gotowy spalić rywalki. Czy dopadnie ją zmęczenie? Raczej nie – to taktyka mistrzyni. Czekamy na kolejny Szlem!
